Plakat promujący koncert / foto: materiały prasowe |
Zespół AC/DC odwiedził Polskę po raz
trzeci. Przeczytaj relację z ostatniego europejskiego koncertu grupy!
Prezent na Gwiazdkę
Informacja o europejskiej
trasie koncertowej obiegła świat w grudniu 2014 roku. Wśród koncertów znalazł
się także ten zaplanowany w Polsce, który miał się odbyć 25 lipca 2015 roku. Na
obiekt, na którym miał zagrać zespół wybrano Stadion Narodowy. I chociaż wybór
miejsca mnie nie zdziwił to zdecydowanie wolałabym, żeby historia zatoczyła
koło, a AC/DC ponownie pojawiło się na warszawskim Bemowie. Jeśli jednak
miałabym wybierać – być na koncercie AC/DC na Stadionie Narodowym czy nie być
na nim w ogóle – odpowiedź wydaje się oczywista! Dla mnie informacja o tym
nadchodzącym wydarzeniu była najpiękniejszym prezentem świątecznym. Nie marzyłam
o niczym innym.
AC/DC odwiedziło nasz kraj po raz trzeci, a od pierwszego koncertu zespołu
minęły już 24 lata. 13 sierpnia 1991
roku na Stadionie Śląskim w roli supportu wystąpiło Queenspryche i Metallica,
a gwiazdą wieczoru było AC/DC. Nie
byłam obecna na tym koncercie, powodem nie była jednak niechęć lecz
zdecydowanie zbyt młody wiek – 5 miesięcy!
Zespół odwiedził nasz kraj z objazdową
trasą koncertową Monsters Of Rock – była to pierwsza tak spektakularna trasa AC/DC. Do lat 90. koncerty grupy były
bardziej ascetyczne – zespół woził ze sobą tylko Piekielny Dzwon (od początku
lat 80.) i armaty, które wożą ze sobą od premiery płyty For Those About To Rock (We
Salute You). Tym razem był to prawdziwy objazdowy spektakl! Poza
armatami i dzwonem na scenie pojawiły się m.in. dmuchane podobizny gitarzysty
prowadzącego – Angusa Younga.
Na drugi koncert zespołu fani musieli czekać
aż 19 lat. AC/DC po raz kolejny
wystąpiło w Polsce grając koncert 27
maja 2010 roku na warszawskim
Bemowie. Dobrze pamiętam ten dzień. Był to mój pierwszy koncert zespołu i po
prostu nie mogło mnie tam zabraknąć.
Motywem przewodnim trasy była lokomotywa –
nawiązanie do pierwszego singla promującego ich ówczesną płytę – utworu Rock’n’Roll Train. Oprócz ogromnych
rozmiarów lokomotywy na scenie zawisł tonowy dzwon, który zespół wozi ze sobą
od 35 lat, na ekranach pojawiły się animacje oraz dmuchana postać wiecznie
otyłej Rosie. Koncert tradycyjnie
zakończył się wystrzałem armatnim.
Morze koszulek zmierza na stadion
W dzień każdego wielkiego koncertu miasto,
w którym to wydarzenie ma miejsce nagle wygląda trochę inaczej. Już kilkanaście
kilometrów przed Warszawą widać, kto zmierza na koncert. Ruch jest zdecydowanie
większy, a pasażerowie znajdujący się w pojazdach zazwyczaj wyglądają bardzo
charakterystycznie.
W pobliżu Stadionu Narodowego aż roi się
od czarnych koszulek; przeważają te z logotypem AC/DC. Od razu wiadomo, kto zmierza prosto na koncert. Dopiero przed
takim wydarzeniem, jak show dla
kilkudziesięciu tysięcy ludzi człowiek zdaje sobie sprawę, ilu tak naprawdę
jest fanów. Zazwyczaj nie spotyka się tylu wielbicieli zespołu na ulicach.
Pierwsze krople
Około
godziny po otwarciu bram rozpadało się na dobre. Zaczęło także grzmieć!
Niestety miałam nieprzyjemność właśnie w tym czasie wchodzić na teren stadionu.
Nie tylko ja zmokłam – wielu fanów było całkowicie przemoczonych. Na szczęście
koszulki wysychają. Deszcz po całym dniu spiekoty był bardzo orzeźwiający, a
oczekiwanie na koncert sprawiało, że w ogóle nie odczuwało się dyskomfortu.
Kłopoty są retro?
Jako
suport przed AC/DC zagrał amerykański
zespół Vintage Trouble. Przyznam się
szczerze, że aż do koncertu nie znałam tego zespołu. Po prostu bardzo często
jest tak, że to właśnie podczas takich okazji odkrywam nieznane mi grupy. Tak
spodobał mi się Volbeat i Reds’ Cool.
Vintage
Trouble pochodzą z USA i do tej pory wydali tylko jedną płytę. 1
Hopeful Rd. ukazała się w tym roku. Jak spisał się ten raczkujący
zespół rozgrzewając fanów przed występem weteranów rock’n’rolla? Całkiem
nieźle! Frontman grupy – Ty Taylor – po pierwszym utworze przywitał
polskich fanów w ich rodzimym języku słowami „Dobry wieczór!”
Bluesowe piosenki dobrze pasowały do
supportu AC/DC. W końcu to właśnie z bluesa wywodzą się te mięsiste gitarowe
riffy, które podczas każdego koncertu prezentuje zespół.
Godzina zero zbliża się powoli
Support
skończył występować. Teraz czekaliśmy na gwiazdę wieczoru. Pomimo tego, że do
występu AC/DC pozostawało niewiele
czasu, minuty zdawały się w ogóle nie mijać. Dookoła dało się już wyczuć to
gorączkowe oczekiwanie na gwiazdę wieczoru. Co jakiś czas na scenie można było
zauważyć ostatnie przygotowania. Ostatnie pięć minut ciągnęło się w
nieskończoność. Wreszcie wybiła 21.
Grzmiało i padało, ale i tak było warto!
Koncert rozpoczęło intro – filmik, w którym dwóch astronautów lądowało na księżycu.
Bohaterowie zaglądali do ogromnego krateru i gdy byli już na krawędzi gorąca
lawa z palącym napisem AC/DC
wybuchła w ich stronę. Później asteroida lecąca w Ziemię uderzyła w planetę. Ta
swoista eksplozja rozpoczęła koncert. Zaraz potem zaczęło się Rock
Or Bust. Utwór pochodzący z najnowszego wydawnictwa zespołu o tym samym
tytule został gorąco przyjęty. Drugim utworem był pochodzący z legendarnego
albumu – Back In Black – Shoot To Thrill.
Po
Shoot
To Thrill AC/DC zaprezentowało Hell Ain’t A Bad Place To Be by
następnie rozpocząć Back In Black – kawałek pochodzący z legendarnego albumu o tym
samym tytule - pierwszego wydanego po śmierci Bona Scotta. Kolejnym utworem był pierwszy singiel promujący
ostatnią płytę zespołu – utwór Play Ball. Przyznam szczerze, że
kiedy album Rock Or Bust ukazał się na rynku muzycznym nie byłam zachwycona
tym kawałkiem – był dobry, ale nie na tyle świetny by zawrócić mi w głowie. Po
koncercie moje uczucia do tego utworu nieco się zmieniły. Podoba mi się. I to
bardzo!
Rozpoczął się riff do Dirty
Deeds Done Dirt Cheap. Wśród
publiczności zawrzało! Niemal cały utwór został chóralnie odśpiewany przez
fanów. Thunderstruck sprawił, że było jeszcze głośniej. Utwór także
przypomniał mi burzę, która przetoczyła się nad Stadionem Narodowym tuż po
otwarciu bram. No cóż, w końcu AC/DC
grało koncert w Polsce! Musiały być pioruny! Następnie
zespół wykonał High Voltage i Rock’N’Roll Train. Wybór drugiego
utworu nieco mnie zaskoczył. Nie śledziłam wcześniej setlist z innych koncertów grupy, więc nie wiedziałam, co zostanie
zaprezentowane w Warszawie. Wybór utworu pochodzącego z wydanego w 2008 roku
albumu Black Ice bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
Rozpoczęło
się Hells
Bells! Na scenę zaczął powoli opuszczać się tonowy dzwon. Tym razem
było nieco inaczej niż podczas poprzedniej trasy koncertowej – Black
Ice World Tour. Wokalista – Brian
Johnson – nie biegł w stronę Piekielnego Dzwonu by rozbujać go siłą
własnych mięśni. Teraz dzwon opuszczał się sam i miał kołysać się nad zespołem
do końca utworu.
Baptism
By Fire trzeci i zarazem ostatni
utwór z ostatniego albumu został zaprezentowany na scenie jako następny kawałek.
Przyznam szczerze, że w momencie, kiedy słuchałam albumu Rock Or Bust po raz
pierwszy od razu typowałam ten kawałek do koncertowej setlisty podczas tournee.
Pasował idealnie. Kolejnym utworem był You Shook Me All Night Long – stały
koncertowy element AC/DC. Czy już mi
się znudził?! Absolutnie nie i nie wyobrażam sobie koncertu Angusa Younga i S-ki bez tego kawałka i
fioletowej oprawy świateł. Następny riff zwiastował złowieszcze Sin
City. Uwielbiam ten utwór zarówno w oryginalnym wykonaniu z Bonem Scottem w roli wokalisty zespołu,
która znalazła się na albumie Powerage, jak i koncertową wersję
śpiewaną przez Briana.
Następnym
utworem było Have A Drink On Me – piosenka zamieszczona na albumie Back
In Black i nagrana ku pamięci tragicznie zmarłego Scotta. Zespół od wielu lat nie grał go na koncertach. Tym bardziej
cieszyłam się, że słyszę go na żywo! Przed następnym kawałkiem dostawiono
dodatkowy mikrofon. To mogło oznaczać tylko jedno – rozpocznie się TNT. Gitarzysta prowadzący – Angus Young – podszedł do mikrofonu i
tradycyjnie rozpoczął utwór. Polska publiczność należy do jednych z najlepszych
na świecie – jeśli zespół na scenie daje z siebie wszystko – publiczność
odpłaca się tym samym. Na koncercie AC/DC
nie było odstępstwa od tej reguły. Było to widać zwłaszcza podczas TNT, które zostało chóralnie odśpiewane
przez publikę.
Whole
Lotta Rosie towarzyszyła obecność
na scenie bardzo wyjątkowej kobiety – Rosie.
Tak naprawdę był to tylko wyłaniający się zza zespołu nadmuchiwany „balon”. Rosie – kobieta o bardzo obfitych
kształtach tym razem miała na sobie cylinder i prezentowała się na scenie w
pozycji pół-leżącej. Ostatnim utworem przed bisem było Let There Be Rock. Podczas
tego utworu Angus wykonał ponad
piętnastominutowe, spektakularne solo,
a na publiczność posypał się prawdziwy deszcz confetti!
Highway
To Hell był pierwszym z dwóch
utworów wykonanych na bis. Na scenie pojawił się czerwony dym i Angus pojawił się na estradzie. Podczas
tego kawałka było piekielnie gorąco! Wszystko przez ogień, który pojawił się po
bokach i na środku sceny. Naprawdę było jak w piekle! Ostatnim utworem
tradycyjnie było For Those About To Rock
(We Salute You) – utwór grany przez zespół
na zakończenie każdego koncertu od niemal trzech dekad w hołdzie
wszystkim wyznawcom rocka. Na scenę wjechały armaty by podczas tego utworu
zasalutować fanom. Wystrzały armatnie i sztuczne ognie zakończyły koncert.
Ostatni będą pierwszymi
Koncert AC/DC dobiegł już końca. Był to ostatni występ zespołu na Starym
Kontynencie. Po zakończeniu europejskiego tournee
grupa będzie koncertować w Stanach Zjednoczonych. Następnym po USA
przystankiem będzie pewnie Australia i Nowa Zelandia. Czy zespół wróci jeszcze do
Europy?! Mam nadzieję, że tak, a dopóki emocje po warszawskim koncercie jeszcze
nie opadły powspominajmy ten świetny wieczór!
PŁ
Komentarze
Prześlij komentarz