Sirenia „Dim Days Of Dolor” [Recenzja]


11 listopada ukazał się ósmy studyjny album zespołu Sirenia zatytułowany Dim Days Of Dolor, który jednocześnie jest debiutanckim krążkiem nowej wokalistki – Emmanuelle Zoldan. Wydawnictwo ukazało się nakładem wytwórni Napalm Records.


 Zespół Sirenia powstał w 2001 roku w Norwegii. Przez grupę przewinęło się kilka wokalistek, a ostatnim „nabytkiem” formacji została Emmanuelle Zoldan i to właśnie ona śpiewa na ósmym studyjnym wydawnictwie grupy. Album Dim Days Of Dolor będzie więc debiutem artystki w dyskografii formacji, a dla mnie oznacza potraktowanie nowego wydawnictwa Sirenii jako swoistego debiutu, choć nie do końca z czystą kartą…

Album otwiera utwór Goddess Of The Sea – numer zdominowany przez chór i orkiestrę. Problemem w piosence jest główny żeński wokal, który brzmi nieco dziwnie. Odnoszę wrażenie, że Emmanuelle Zoldan męczy operowy sposób śpiewania, a dźwięk jest zduszony. Sama kompozycja nie rzuca na kolana, chociaż zawiera fajną gitarową solówkę. Tytułowy Dim Days Of Dolor rozpoczynają partie melodyjnych, wpadających w ucho skrzypiec. I tak miałam rację, głos Zoldan brzmi o niebo lepiej w swojej naturalnej odsłonie, chociaż w przypadku tego utworu ktoś znowu poszalał z efektami… I zupełnie niepotrzebnie dodał do wokalu pogłos. A mogło być tak pięknie. Jedno jednak muszę Sirenii oddać –dużo lepiej wypada w energicznym, melodyjnym materiale, niż w ponurych utworach (patrz piosenka numer jeden na niniejszym wydawnictwie).

The 12th Hour zwiastuje bicie zegara, do którego dołącza mocno operowy, nieco „przerażający” wokal. Utwór jest kombinacją ciężkich, gitarowych riffów, żeńskiego głosu i brudnego, zadziornego męskiego wokalu (momentami zahaczającego o growl), czego efektem jest świetny numer z ostrymi pazurami (kawałek nie jest jednak pozbawiony nielicznych subtelnych momentów), który wyróżnia się na tle pozostałych kompozycji zawartych na krążku. Jest to mój zdecydowany faworyt. Treasure n’ Treason to niezwykle melodyjny i wpadający w ucho numer, który poza świetnymi liniami melodyjnymi ma także fajny wokal, który odarty z „operowatości” i zbędnych efektów wreszcie pokazuje się soté. Warto zwrócić także uwagę na „monumentalne” partie chóru pod koniec piosenki.

Cloud Nine znowu przywodzi na myśl motyw prosto z horroru. Utwór byłby całkiem udany, gdyby nie jego długość – numer jest zdecydowanie zbyt długi i momentami chaotyczny. Veil Of Winter zaskakuje czystym męskim wokalem, który w tym numerze wiedzie główny prym. Spokojniejszy, liryczny kawałek pokazuje nam inne oblicze zespołu i tym razem wbrew pozorom nie zanudza! Ashes To Ashes zawiera trochę już oklepany, mocno eksploatowany w muzyce biblijny wers w refrenie „Ashes to ashes and dust to dust…”. Sam kawałek także nie wprowadza nic innowacyjnego – za to wyróżnia się energicznymi, melodyjnymi riffami i wręcz zniewala partiami instrumentów smyczkowych.

Elusive Sun wydaje się być kolejnym spokojnym numerem, aż do momentu, kiedy uderza nas kaskada wirtuozerskich gitarowych popisów i chóralnych partii. Numer jest mocnym punktem na niniejszym wydawnictwie. Playing Witch Fire to swoisty misz-masz wszystkiego, a efekt jest całkiem niezły. Ponownie znowu razi mnie w uszy efekt nałożony na głos Emmanuelle Zoldan w początkowej fazie piosenki, straty rekompensuje jednak gitarowy dynamizm drugiej połowy kawałka. Fifth Column to wyróżniający się partiami skrzypiec numer, który wokalnie irytuje kobiecym głosem (wokal Zoldan znowu wydaje się być zduszony), natomiast hipnotyzuje męskim. I masz tu babo placek! Wydawnictwo zamyka piosenka Aeon’s Embrace - piękna klawiszowa ballada, która, uwaga, uwaga… może wywołać ciarki na plecach.

Sirenia nagrała przyzwoity album, który ma jednak słabsze momenty. Traktuję ten krążek trochę jako kolejny debiut formacji ze względu na zmianę wokalistki… całkiem udany debiut.

Ocena:7.5 /10


Paulina Łyszko

Komentarze