Deep Purple „inFinite” [Recenzja]


7 kwietnia br. nakładem wytwórni earMusic (w Polsce dzięki firmie Mystic Production) ukazało się najnowsze studyjne wydawnictwo zespołu Deep Purple, czyli płyta inFinite. Jak wypada krążek?


Z niepokojem śledziłam kolejne recenzje wydawnictwa inFinite – niektóre przychylne, inne negatywne (tych było nieco więcej) – zastanawiając się, czy z Deep Purple jest aż tak źle, jak twierdzi część mediów?! Czy słuchając udostępnionych przez grupę singli wyrobiłam sobie mylne zdanie na temat, tego, co może czekać mnie na tym krążku niepotrzebnie nastawiając się na dobry materiał? Jaki „diabeł” kryje się za resztą utworów?

Wiecie co? Wcale nie jest tak źle. Owszem wokal Iana Gillana nie brzmi tak, jak kiedyś, ale kto by się tego spodziewał po tylu latach muzycznej kariery? Brakuje hitów na miarę Child In Time, czy nieśmiertelnego Smoke On The Water, ale czy ktoś z Was spodziewał się kolejnego wielkiego przeboju? Szanse na to były naprawdę niewielkie i jeśli inFinite ma być ostatnim studyjnym wydawnictwem zespołu to Deep Purple nie ma się czego wstydzić.

Wydawnictwo otwiera singlowy Time For Bedlam poprzedzony dziwacznym intro mającym przypominać mowę z kosmosu (z przyszłości?), w rzeczywistości mając za dużo „kościelnej” narracji i nieco trąci myszką. Tak, z tego muzycy zdecydowanie mogli zrezygnować, tym bardziej, że sam numer nic by na tym nie stracił. Time For Bedlam to energiczny kawałek, w którym dużo się dzieje z wyrazistymi, rozbudowanymi, melodyjnymi partiami gitar i chwytliwym tekstem. Słusznie wybrano go na singiel promujący wydawnictwo, ponieważ nieźle oddaje zawartość płyty. Utworowi towarzyszy również outro utrzymane w podobnym stylu, co wyżej wspomniane intro. Także niepotrzebne. Pomijając te dwa elementy, jest to jeden z najbardziej przebojowych numerów na płycie.





Hip Boots to utwór, w którym pobrzmiewają echa bluesa (widoczne zwłaszcza w partiach gitar i klawiszy). A jeśli już o klawiszach mowa… to warto zwrócić uwagę na zniewalającą solówkę (zaraz po której dominację przejmuje gitara prowadząca tworząc świetne połączenie!). All I’ve Got Is You to mój absolutny numer jeden z inFinite. Ten wykonany w starym stylu kawałek hipnotyzuje melodią i pozwala się w sobie zatopić. Istna petarda! One Night In Vegas znowu eksponuje bluesowe korzenie i ma nieziemskie klawiszowe solo (tak, kolejne!).





Get Me Outta Here to przeciętny kawałek, na który najprawdopodobniej nie zwrócicie uwagi słuchając krążka w całości. The Surprising to kolejny po All I’ve Got Is You spokojniejszy numer i tak samo, jak tamten, hipnotyzuje (posłuchajcie tylko tego delikatnego, akustycznego riffu otwierającego utwór!). Johnny’s Band intryguje wstępem. Ten przyjemny dla ucha kawałek z prostym, ale chwytliwym tekstem najprawdopodobniej wprawi wasze kończyny w ruch. On Top Of The World to następny numer, który możecie przegapić, ze względu na pewne schematyczne elementy sprawiające, że „wtapia się” w zawartość płyty prawie na niej ginąc.

Birds Of Prey to ostatnia piosenka autorstwa Deep Purple na albumie (ale nie ostatnia w ogóle). Numer charakteryzuje się długim wstępem i dziwnym, nieco zniekształconym w niektórych momentach wokalem Gillana (zwłaszcza na początku), który dużo lepiej brzmiałby bez nałożonego efektu. Kawałek sporo na tym traci! Ostatnią piosenką na inFinite jest cover zespołu The DoorsRoadhouse Blues – prywatnie jeden z moich ulubionych numerów. Wersja Purpli nie odbiega zbytnio od oryginału i jest świetnym zakończeniem albumu.

Jeśli inFinte ma być ostatnim studyjnym wydawnictwem to Deep Purple naprawdę nie ma się czego wstydzić. Płyta ma mocniejsze, jak i słabsze momenty (z przewagą tych lepszych), a zespół nadal potrafi wzbudzić ciarki. Jestem przekonana także, że nowy materiał świetnie wypadnie podczas majowych koncertów grupy w Polsce.

Ocena: 8.5/10




Komentarze