The Doomsday Kingdom „The Doomsday Kingdom” [Recenzja]


Debiutancki album zespołu The Doomsday Kingdom zatytułowany po prostu The Doomsday Kingdom ukazał się dzisiaj nakładem wytwórni Nuclear Blast Records. Jak wypada nowe wydawnictwo Leifa Edlinga?


W listopadzie zeszłego roku nakładem Nuclear Blast Records został wydany mały przedsmak debiutanckiego krążka grupy The Doomsday Kingdom, czyli EP-ka zatytułowana Never Machine. Ci z Was, którzy mieli okazję sięgnąć po to krótkie – zawierające zaledwie cztery utwory – wydawnictwo mają już pewne pojęcie na temat tego, co może znajdować się na debiutanckim albumie, ale mogą być także zaskoczeni zmianami.

Album zatytułowany po prostu The Doomsday Kingdom otwiera numer Silent Kingdom, który rozpoczyna się hipnotycznym, jednostajnym gitarowym riffem, a sam kawałek romansuje z thrashem. Głos Niklasa Stalvinda brzmi świetnie – budzi we mnie odległe skojarzenia z Alice Cooperem. Zdaję sobie także doskonale sprawę, że barwa głosu wokalisty niektórych z was może irytować, mnie przypadła do gustu. The Never Machine mogliśmy już poznać za pośrednictwem wydanej w ubiegłym roku EP-ki o tym samym tytule. Wtedy utwór niezmiernie przypadł mi do gustu, ale czy na wydawnictwie The Doomsday Kingdom piosenka przedstawia się tak samo? Czy wywołała we mnie te same emocje? Otóż tak. Pierwotna wersja nieco różni się od tej zawartej na pierwszym longplayu formacji, jednak są to naprawdę niewielkie zmiany. Przede wszystkim Never Machine zawarta na EP-ce (na EP-ce utwór widnieje jako Never Machine, a na płycie z przedrostkiem The) wydaje się nieco bardziej surowa i chropowata. nieznacznie różnią się także od siebie sola gitarowe. Oczywiście warto zapoznać się z obiema wersjami kawałka, ale mnie bardziej podoba się wersja z płyty The Doomsday Kingdom. Jest to jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy?!) numerów na tym albumie.

A Spoonful Of Darkness bawi tylko tytułem. Ten mroczny kawałek tak, jak poprzednik ma hipnotyczny rytm. Niższy wokal Niklasa nadaje utworowi odpowiedniej powagi. Numer należy do „poskramiaczy tłumów” – nie, nie takich, które „zmuszają cię” do skakania – a do tych, przez które stoisz jak zahipnotyzowany nie mogąc oderwać oczu od artysty, a uszu od muzyki. See You Tomorrow to piękny, całkowicie instrumentalny kawałek, który wzbudza w nas nostalgię (do której skłonność ma chyba każdy wielbiciel doom metalu).

The Sceptre również mieliśmy okazję poznać dzięki EP-ce. Tak, jak w przypadku tytułowego numeru pochodzącego z tego krótkiego wydawnictwa piosenki nieznacznie się różnią. Cóż, jeśli preferujecie bardziej surowe brzmienie to pewnie chętniej będziecie sięgać po numer z Never Machine. Ja preferuję pierwotną wersję. Jedynym minusem kawałka może być jego długość – numer trwa ponad siedem minut i odnoszę wrażenie, że pod koniec może po prostu znudzić słuchacza. Hand Of Hell wnosi trochę poweru swoimi energicznymi riffami. Niestety utwór może przytłaczać słuchacza wokalnie. The Silence to przyzwoity numer, który niestety ginie na tle pozostałych kompozycji. Wydawnictwo zamyka utwór The God Particle. Ten trwający prawie dziesięć minut kawałek rozpoczyna się długim intro, po którym słyszymy głos wokalisty – pozbawiony energii, cichszy, spokojniejszy, bez maniery, podążający w stronę szeptu… - co działa in plus dla tego monumentalnego numeru.

Kiedy w listopadzie ubiegłego roku nakładem wytwórni Nuclear Blast Records ukazała się EP-ka Never Machine wiedziałam, że debiutancki krążek znanego z Candlemass Leifa Edlinga będzie całkiem niezłym wydawnictwem, ale nie spodziewałam się, że album aż tak mi się spodoba. Poza nielicznymi momentami pozwala zatracić się w sobie słuchaczowi, zgubić gdzieś pomiędzy doommetalem, a elementami thrashu.

Ocena: 9/10





Komentarze