Seven Kingdoms „Decennium” [Recenzja]


5 maja br. ukazało się czwarte studyjne wydawnictwo formacji Seven Kingdoms – album Decennium – debiut dla Napalm Records. Jak wyszło?

Mocne, energiczne, świeże gitarowe riffy rozpoczynają utwór Stargazer. Delikatny sopran wokalistki zespołu – Sabriny Valentine pozornie zdaje się nie pasować do masywnym gitarowych partii, jednak w rzeczywistości dopełnia kawałek. Niestety niekiedy brzmi zbyt delikatnie, aby przykuć uwagę słuchacza. Odnoszę wrażenie, że Sabrina momentami sama jeszcze nie wie, w którą muzyczną stronę podąża. Warto jednak zwrócić uwagę na dopracowane gitarowe solo wieńczące numer. Utwór sprawdzi się w świetnie w koncertowej odsłonie. Undying rozpoczyna się intrygującym, nieco brudnym gitarowym riffem, by po chwili przeistoczyć się w piekielnie szybki kawałek, który ma predyspozycje do bycia najlepszym numerem z niniejszego wydawnictwa. A jak w takiej odsłonie radzi sobie momentami nieco zbyt delikatny (i nader „wysoki”) wokal Valentine? Zaskakująco dobrze! Chociaż budzi we mnie odległe skojarzenia z głosem liderki formacji Evenaescence – Amy Lee – to od razu słychać, że nie jest to celowy zabieg (w przeciwieństwie do niektórych wokalistek, które na siłę próbują upodobnić swój głos do Lee, bo przecież Ta odniosła sukces, to im także „na pewno” się uda). Zabójcza solówka dopełnia ten świetny energiczny numer. Piosenka jest moim ulubionym kawałkiem na płycie!

In The Walls nie zwalnia tempa i swoimi mocnymi, energicznymi gitarowymi partiami zachęca do machania głową. Wokalnie Sabrina męczy się w najwyższych partiach, ale warsztat instrumentalny w stu procentach to rekompensuje. Z takim materiałem Seven Kingdoms świetnie sprawdzi się w trasie koncertowej. The Tale Of Deathface Ginny zniewala riffami. Dosłownie! Niestety wokal czasami niedomaga – w najwyższych partiach słychać zmęczenie i niemoc. Castles In The Snow także od samego początku zwraca uwagę partiami gitar – mocne, wyraziste riffy zestawione z kobiecym wokalem (tym razem utrzymanym w bardziej „naturalnych” dla niego tonacjach) wypadają całkiem nieźle, a dodane w utworze partie chóru sprawiają, że numer staje się jeszcze bardziej chwytliwy. Pod koniec piosenki Sabrina pokazuje pełną skalę swojego głosu, tym razem z jak najlepszej strony.

Kingslayer (hm… czyżby ktoś tu się sugerował tytułami utworów Nightwish?!) także wita nas kaskadą szaleńczych, pędzących bez opamiętania partii gitary. W numerze mamy okazję usłyszeć, jak głos wokalistki brzmi w trochę niższych partiach (niestety przez bardzo krótkie i nieliczne momenty) pokazując, że może niepotrzebnie większość numerów śpiewana jest w tak wysokich rejestrach (mogę się tylko domyślać, że jest to spowodowane swego rodzaju „modą” wśród metalowych zespołów z kobiecym wokalem). Zastanawiam się także, jak te utwory zabrzmią na żywo. W końcu w studio nagraniowym można poprawić praktycznie wszystko… The Faceless Hero zniewala rozbudowaną solówką gitarową! Neverending zaskakuje wstępem – zamiast ataku riffów najpierw otrzymujemy dziwne, śpiewane intro, do którego dołączają intrygujące partie gitary. Wokal znowu niebezpiecznie kieruje się w stronę zbyt wysokich rejestrów… Hollow nie odbiega od poprzedników. Wydawnictwo zamyka utwór Awakened From Nothing – wyróżniający się ciekawymi chóralnymi partiami.

Mam problem z tym wydawnictwem. Przeszkadza mi w nim wokal. Odnoszę wrażenie, że Sabrina w najwyższych partiach momentami nie daje rady męcząc siebie i swój głos. Dlaczego nie ma momentów, które eksponowały by „doły”? Naprawdę wszystko musi być śpiewane głosem, przy którym odnosi się wrażenie, że za chwileczkę – za momencik – będzie słyszalny tylko dla zwierząt? Jestem przekonana, że dziewczyna ma kawał głosu, tylko coś tutaj poszło nie tak. Płyta zachwyciła mnie partiami gitar tworzą wewnętrzny dylemat dotyczący końcowej oceny albumu…

Ocena: 6/10




Komentarze