Niemiecka formacja Run Liberty Run
niedawno – 22 lipca bieżącego roku – wydał swój pierwszy album. Recenzję
wydawnictwa zatytułowanego We Are.
Zespół
Run Liberty Run to niemiecki zespół
powstały w Karlsruhe w 2013 roku. Formacja określa swoją twórczość jako rock
alternatywny. Grupa ma na swoim koncie debiutancki krążek zatytułowany We
Are wydany 22 lipca 2016 roku.
Wydawnictwo
zatytułowane po prostu We Are zawierające dziesięć
premierowych kompozycji otwiera utwór Ashes And Dust i już od pierwszego
numeru wiem, jaka to będzie płyta! Rockowa – owszem – ale z dużymi wpływami
muzyki elektronicznej… Ahes And Dust to w dużej mierze
kawałek oparty na syntezatorowym brzmieniu okraszony gitarami, które tak
naprawdę są ukryte pod warstwą „sztucznego” brzmienia. Twórczość zespołu na
pewno spodoba się miłośnikom niekonwencjonalnych, współczesnych rockowych
brzmień, wątpię jednak by We Are przypadła do gustu fanom
klasycznego rocka.
Singlowy
We
Are rozpoczyna się od dźwięków akustycznej gitary by po chwili przejść
do kumulacji syntezatorów i gitary elektrycznej. Ten utwór to idealne wywarzenie
pomiędzy delikatnością i powerem, który ze względu na singlowy charakter i to,
że utwór wpada w ucho gwarantuje powodzenie piosence. Do utworu We
Are nakręcono teledysk, który możecie zobaczyć poniżej.
Trzeci
numer zatytułowany Rain to utwór, który najbardziej podoba mi się z całego
wydawnictwa. Dlaczego? Ponieważ wreszcie możemy usłyszeć bardziej wyraziste
gitary, które jednak nie są pozbawione syntezatorowego brzmienia; także wokal
lidera zespołu brzmi w piosence nieco inaczej – jest bardziej emocjonalny.
Where
Are You Now rozpoczyna się od
dźwięków kropel deszczu i pięknego klawiszowego wstępu. Także w tym utworze
głos wokalisty wydobywa z siebie więcej emocji. W utworze użyto wyrazistych
gitar, które podkreślają tę piękną balladę, która jest mocnym akcentem na
wydawnictwie We Are i powinna zostać wybrana na drugi singiel (jeśli nie na
pierwszy!) promujący płytę. Start A Fire rozpoczyna się
niezwykłym, zagranym na pianinie intro,
któremu towarzyszy delikatny chórek. Jest to najlepsza kompozycja na płycie!
Delikatna, spokojna, bez wyraźnych i agresywnych syntezatorów oraz eksponująca
piękną barwę głosu wokalisty (który wreszcie nie jest przyćmiony przez zbyt
intensywne elektroniczne efekty) zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie.
CLOSER
byłby świetnym kawałkiem, gdyby
wyzbyto się z niego całej elektroniki – piosenka nie straciłaby przy tym swojej
energii, a tylko zyskałaby na wyrazistości. Utwór będzie świetnie sprawdzał się
na koncertach formacji. Take Me ma irytujący, syntezatorowy
wstęp, który przeradza się w całkiem niezły numer. Gdyby nie to elektroniczne
brzmienie w refrenie – piosenka byłaby jeszcze lepsza, a dowodzi tego końcówka
utworu, która jest pozbawiona sztucznego brzmienia – dostajemy tam czyste,
pełne poweru, rockowe gitary.
Pisałam
coś o tym, że Take Me ma irytujący wstęp? Sayonara ma jeszcze
gorsze intro, które przybiera formę
zniekształconego kilkukrotnego zaśpiewania tytułu piosenki. Później jest już
tylko lepiej i kawałek przekształca się w całkiem niezły, choć trochę
chaotyczny numer. Niestety utworowi przypada mało zaszczytne miano najgorszego
na całym krążku. Hold On to kolejny potencjalny singiel – radiowo przyjazny i
wpadający w ucho, ale dla mnie trochę za słodki. Bengal Fires zamyka
wydawnictwo. Kawałek wyraźnie odróżnia się od pozostałych kompozycji – utwór
charakteryzuję się bardzo chwytliwym refrenem i energicznym rytmem, który
zachęci fanów na koncertach grupy. Na uwagę zasługuje świetne gitarowe solo.
Ocena:
8/10
Paulina
Łyszko
Komentarze
Prześlij komentarz