Skalmold 30 września nakładem wytwórni
Napalm Records wydał swoje kolejne studyjne wydawnictwo – płytę Vogguvisur Yggdrasils. Zapraszam do
przeczytania recenzji nowego krążka Islandczyków.
Zespół Skalmold powstał stosunkowo niedawno – w 2009 roku i stał się jednym z najlepszych towarów eksportowych Islandii. W 2010 roku ukazało się debiutanckie wydawnictwo grupy – płyta Baldur. Następnie ten sam krążek został wydany pod skrzydłami wytwórni Napalm Records. Drugi album zespołu – Born Loka – ukazał się pod koniec 2012 roku. Podczas długiego tournee promującego to wydawnictwo odbyły się trzy wyjątkowe – całkowicie wyprzedane – koncerty w największej koncertowej hali w Islandii (Harpa), podczas których razem z Island Symphony Orchestra Skalmold wykonał wyjątkowy set. Zarejestrowane występy ukazały się później w formacie DVD i CD pod tytułem Skalmold & Sinfoniuhljomsveit Islands. Na trzeci studyjny album formacji trzeba było trochę poczekać.
Wczoraj
nakładem wytwórni Napalm Records ukazała
się nowa płyta formacji zatytułowana Vogguvisur Yggdrasils. Krążek składa
się z dziewięciu premierowych kompozycji (w wersji rozszerzonej dodano osiem
dodatkowych kawałków – są to covery i wersje live uprzednio wydanych utworów). Nie jestem uprzedzona do żadnego
metalowego gatunku i nie przeszkadza mi mieszanie metalu z folkiem, jednak przed
sięgnięciem po niniejsze wydawnictwo zastanawiałam się, czy rodzimy język
muzyków, w którym wykonywany jest repertuar nie będzie przeszkadzał mi w pełnym
odbiorze płyty. A może będzie atutem tego wydawnictwa?
Krążek
otwiera Muspell – który energicznie zapowiada, czego możemy się
spodziewać na nowej płycie Skalmold.
Ten melodyjny numer (z odrobiną chropowatości) nie dość, że zapada w pamięć, to
jeszcze charakteryzuje się świetnymi partiami chóralnymi i ciekawą solówką
gitarową, jednak największym zaskoczeniem w niniejszej kompozycji jest
drapieżna końcówka utworu. Nifheimur to bardziej gitarowy
kawałek z interesującym wokalem. Niestety pod koniec piosenka staje się nieco
zbyt monotonna, ale nie rzutuje to na odbiór całej kompozycji. Nidavellir
rozpoczyna się jak swój poprzednik – gitarowo – jednak po chwili prym w
utworze wiedzie już intrygująca melodia, do której dołącza świetny wokal i
genialne chórki. Całość przekonuje mnie, że tak naprawdę wykonywanie muzyki w
kompletnie nieznanym nam języku nie przeszkadza to w cieszeniu się dobrym
kawałkiem. W utworze warto także zwrócić uwagę na gitary, które biorą w
całkowite władanie drugą połowę piosenki.
Midgardur
otwierają klimatyczne, nieco oldschoolowe gitary. To krótkie intro zapowiada niezwykły numer, który
swoim rytmem, energicznym wokalem i ciekawym sposobem na chórki sprawia, że
jest moim niekwestionowanym faworytem z niniejszego albumu. Numer sprawdzi się
szczególnie w koncertowych warunkach. Utgardur to najcięższy kawałek, jaki
został zarejestrowany na Vogguvisur Yggdrasils. Utwór
zdecydowanie odróżnia się od pozostałych kompozycji. Warto zwrócić uwagę na ten
numer! Alfheimur to prawie całkowicie instrumentalny utwór – dopiero w
połowie numeru zaczynają się niezwykłe chóralne partie wokalne, które idealnie
pasują do pięknej melodii. Zazwyczaj takie numery są traktowane tylko i
wyłącznie jako instrumentalne przerywniki. Jednak nie tym razem!
Asgardur
– melodyjny, nieco piracki
kawałek, który zapowiada się niewinnie, a kończy drapieżnym perkusyjnym solo
doprawionym przyprawą z wysmakowanej gitarowej solówki. Piosenka ma jeden
ogromny minus – jest tak choler**e chwytliwa, że trudno pozbyć się jej z głowy.
Helheimur
to kolejny szybki numer, w którym dominują ostre i gęste gitary oraz
jedne z najostrzejszych wokali na płycie, które momentami nie do końca pasują do
wplecionego między ostre partie bardziej melodyjnego, delikatnego riffu.
Wydawnictwo zamyka utwór Vanaheimur – to „filmowy” numer, w
którym wokale nie przykrywają pięknych, działających na wyobraźnię melodii.
Skalmold nagrał spójną płytę, która prawie nie ma słabszych
momentów. Zastanawia mnie jednak kwestia języka, w którym owe utwory są
wykonywane – nie przeszkadza mi, że nie są śpiewane w języku angielskim, ale
jednocześnie czuję, że opowiadają niezwykłe historie, które są w pełni
zrozumiałe tylko dla Islandczyka i to jest właśnie największym minusem tej
płyty.
Ocena:
8.5/10
Paulina
Łyszko
Komentarze
Prześlij komentarz