Atilla „Chaos” [Recenzja]


4 listopada nakładem wytwórni SharpTone Records ukazał się nowy album zespołu Attila. Co sądzę o tym wydawnictwie?


Sięgając po najnowsze wydawnictwo amerykańskiej grupy Atilla (tak, nazwa została zainspirowana przez TEGO Attilę!) nie miałam konkretnych oczekiwań, ale też nie spodziewałam się TAKIEGO rezultatu. I to bynajmniej nie jest komplement.

Największym problemem wydawnictwa jest to, że to wszystko już było. Słuchając niemal każdego utworu odnoszę wrażenie, że gdzieś już to słyszałam. Sposób śpiewania – nazwijmy go „rapem” jest żywcem wyjęty z zespołów pokroju Limp Bizkit. Zamiast nadmiernie się inspirować radziłabym im poszukać własnej niszy na rynku, ale co ja tam wiem - w końcu grupa śpiewa w tytułowym utworze zatytułowanym Ignite You’re either with us, or You’re against us”. A propos tego właśnie kawałka… Numer zapowiada się całkiem nieźle – mocnymi, ale nie odkrywczymi w żadnym stopniu gitarami. Nawet główny wokal można „przełknąć”, jednak problemem piosenki jest drugi wokal, o przepraszam – „wokal” przypominający… tego się nawet nie da określić! Nie sprawdzajcie, oszczędźcie swoje uszy.

Bulletproof  jest ciut lepszy od poprzednika, ale tak, jak wspomniałam, już wcześniej go słyszałam – zapewne szesnaście lat temu, kiedy nu metal święcił triumfy, a ja chwytałam się za głowę. Numer to w głównej mierze nudne riffy i wokal, którego nie powstydziłby się Fred Durst. Public Apology opatrzony trywialnym tekstem jest jednym z lepszych fragmentów wydawnictwa, ale nie łudźcie się, że numer jest wyjątkowy, bo nie jest. Po prostu wyróżnia się z – przepraszam, muszę użyć tego słowa – gówna. Obsession rozpoczyna się oklepanym motywem wystrzałów z karabinu maszynowego, które przewijają się w całym utworze. Zastanawiam się, co kierowało zespołem, kiedy tworzył ten numer – w kawałku panuje taki chaos i przepełnienie, że tytuł krążka idealnie do niego pasuje. Jedno jest pewne, kiedy numer dobiegnie końca zaczniesz doceniać błogi „dźwięk” otaczającej cię ciszy.

Następny kawałek to prawdziwy „hit”. Powiedzcie mi, jak można zatytułować piosenkę Moshpit i zamiast soczystych riffów zrobić z niego koszmarny dubstep? Uszy bolą, a serce krwawi! Jeśli już koniecznie chcecie posłuchać tego krążka to lojalnie ostrzegam: omińcie utwór numer 5! Rise Up to kawałek, który ma w sobie potencjał zamordowany przez zespół z zimną krwią. Let’s Get Abducted znowu sięga po elektroniczne elementy. A co poza tym? Koszmarny wokal i nudne jak flaki z olejem riffy. Legend ma fajny riff przewodni, który wyróżnia numer spośród reszty zawartości płyty. Tym razem kawałek oprócz „rapowanych” momentów ma w sobie mdły, popowy refrenik i chóralne partie. Bleh…

Queen jest dokładnie taka sama, jak reszta tego albumu… kompletnie nie warta uwagi. Wystarczy, że posłuchacie jednego numeru i spokojnie możecie wyrobić sobie zdanie na temat całego wydawnictwa. All Hail Rock’N’Roll to numer, który charakteryzują mocne, ale nudne gitary. Reszta bez zmian. Wydawnictwo zamyka King. I nastaje cisza. Amen chciałoby wręcz się powiedzieć.

Chaos uosabia wszystko, co już słyszeliśmy – skrzyżowanie metalcore’u z nu metalem, rap w stylu Limp Bizkit, nie odkrywcze, nudne riffy i sztampowe aranżacje… jeszcze ten dubstep. Poświęciłam się dla Was słuchając kilkukrotnie (sic!) tego krążka, żebyście Wy nie musieli go słuchać. Nie róbcie tego, błagam. Szkoda mi Waszych uszu. Dopuszczający, Panowie! Przechodzicie do następnej klasy z najgorszą oceną w historii tego bloga!

Ocena: 2/10


Paulina Łyszko

Komentarze