Twilight Force „Heroes Of Mighty Magic” [Recenzja]


26 sierpnia nakładem wytwórni Nuclear Blast (w Polsce dzięki Mystic Production) ukazała się druga płyta szwedzkiej formacji Twillight Force. Jak wyszło?

Zespół Twilight Force powstał w 2011 roku w szwedzkim Falun. Obecnie w skład formacji wchodzą: Chrileon (wokal), Lynd (gitara), Aerendir (gitara), Born (gitara basowa), Blackwald (klawisze, skrzypce) i De’Azsh (perkusja). Grupa ma na koncie dwa wydawnictwa: debiutancką płytę, która ukazała się w 2014 roku zatytułowaną Tales Of Ancient Prophecies i opublikowany w sierpniu bieżącego roku krążek Heroes Of Mighty Magic.

Zanim zaczęłam pisać tę recenzję próbowałam wymyślić żartobliwe określenie na niecodzienny image Twilight Force, który oscyluje wokół włóczni, długich średniowiecznych szat i szeroko pojętej baśniowej przygody. Smoczy Metal? Fairytale Metal? Żarty, żartami, ale sama formacja określa swoją twórczość jako Adventure Metal.

Zawierające dwanaście utworów (w rzeczywistości przez liczne wstawki i monologii odnosimy wrażenie, że piosenek zawartych na krążku jest znacznie więcej) Heroes Of Mighty Magic rozpoczyna utwór Battle Of Arcane Might. Numer uosabia wszystko, co charakterystyczne w power metalu (zarówno to, co dobre, jak i tandetne). Chwytliwe melodie i czyste wpadające w ucho wokale, nieodłączne chórki i bogate w instrumenty muzyczne „tło” – tak mniej, więcej można opisać całą twórczość Twilight Force. Piosenka jest idealną „wizytówką” reszty krążka. Powerwind nieco bardziej od poprzednika eksponuje główny głos, który momentami dociera do rejestrów na pograniczu brawury i fałszu. Tym chętniej usłyszę tę formację na żywo, żeby przekonać się, na co tak naprawdę stać wokalistę Twilight Force (w przyszłym roku nadarzy się idealna okazja – grupa będzie poprzedzać występy Accept i Sabaton na aż czterech koncertach w Polsce – 27 lutego w Gdańsku (Ergo Arena), 28 lutego we wrocławskiej Hali Stulecia, 1 marca w Warszawie (Torwar) i 3 marca w krakowskiej Hali Wisły).

Guardian Of The Seas wyróżnia się spektakularnymi partiami chóru, chwytliwą melodią oraz zniewalającą solówką i partiami skrzypiec. Flight Of The Sapphire Dragon opowiada o przedstawionym na okładce szafirowym smoku (stąd moja żartobliwa sugestia odnosząca się do określenia wykonywanego przez zespół metalowego gatunku). Ten trwający ponad pięć minut numer zawiera w sobie celtycko-średniowieczny motyw z wyeksponowanym fletem i chóralnymi partiami. There And Back Again to najdłuższy numer na całym Heroes Of Mighty Magic, utwór trwa – uwaga, uwaga – ponad dziesięć minut! Czy nie jest zbyt długi? Czy nie nudzi słuchacza? Odpowiedź brzmi: niestety tak. Głównym problemem tego numeru jest właśnie to, że zbyt wiele (i zbyt długo) się tu dzieje, przez co w końcowej fazie utworu wkrada się mały kompozycyjny chaos. Kiedy jednak zmienimy nieco sposób słuchania – zamkniemy oczy, pozwolimy porwać piosence i rozmarzyć zmieni się także nasza percepcja postrzegania tego dziesięciominutowego kawałka. I tylko wtedy.

Riders Of The Dawn to mój ulubiony numer z tego wydawnictwa, a powodem tego jest porywający, wpadający w ucho chóralny refren i rozbudowana solówka gitarowa. Keepers Of Fate zwiastuje mroczny wstęp, który przeradza się w kolejny pozytywny numer. Rise Of A Hero przy pierwszym przesłuchaniu wywoła u was salwę śmiechu, a powodem tego będzie zabawny kobiecy wokal, który możemy w nim usłyszeć (tylko w początkowej fazie piosenki). Później na szczęście jest tylko lepiej, aczkolwiek numer nie rzuca na kolana. To The Stars to kolejny chwytliwy utwór ze świetnym refrenem rekompensującym długość utworu. Trwający ponad dziewięć minut (sic!) tytułowy Heroes Of Mighty Magic zaskakuje obecnością Joakima Brodema z zespołu Sabaton, po którym następuje trwający prawie siedem minut Epilogue. Wydawnictwo zamyka niespełna dwuminutowe Knights Of Twilight’s Might, które pełni zadanie mówionego outro w stylu Manowar.

Trzeba mieć dużo odwagi, żeby w dzisiejszych, zdominowanych przez ciężki, agresywny metal czasach (mowa tylko o subkulturach metalowej i alternatywnej, nie o całym przemyśle muzycznym) wykonywać taką odmianę power metalu, jaką gra szwedzki Twilight Force. I bynajmniej nie można odmówić im własnego stylu i pomysłu na swoją twórczość! Jedno jest pewne – nie jest to płyta dla każdego. Ja będę dalej śledzić losy formacji, żeby przekonać się co z nich wyroście – „gruszki na wierzbie, czy śliwki na sośnie”. I w którą stronę pójdą…


Ocena: 7.5/10

Paulina Łyszko 

Komentarze