Dragonforce „Reaching Into Infinity” [Recenzja]


Jutro nakładem wytwórni earMusic (w Polsce dzięki Mystic Production) ukazał się siódmy studyjny album formacji Dragonforce. Jak wypada krążek?


Album rozpoczyna się tytułowym, trwającym nieco ponad minutę Reaching Into Infinity. To krótkie, klimatyczne intro urywa się w kulminacyjnym momencie, by skutecznie wywołać u słuchacza uczucie „chcę więcej”. Po kilkunastu sekundach w tym samym miejscu, w którym zakończyło się intro rozpoczyna się utwór Ashes Of The Dawn. Ten szybki numer utrzymany jest w charakterystycznej dla Dragonforce konwencji. Pędzące bez opamiętania gitary, energiczny melodyjny wokal o niezwykle wysokiej tonacji… ale spokojnie, zespół na tym krążku potrafi także zaskoczyć i wyjść poza swoje ramy.





Grupa robi to już w trzecim numerze – Judgment Day - za sprawą nietypowego, popowo-dance’owego wstępu. Cóż, miało być wyjście poza ramy, zaskoczenie słuchacza i udało się, ale czy do końca z pożądanym efektem? Później zespół wraca do powermetalowego szaleństwa z niezmiernie chwytliwym refrenem, przez co mam podejrzenia, że ten kawałek stanie się koncertowym wyjadaczem, pomimo niezbyt wyszukanych rozwiązań. Warto jednak zwrócić w nim uwagę na intrygujące, nieco kakofoniczne solo klawiszowe. Astral Empire zdecydowanie nabiera tempa. Nie do końca jest to dobre rozwiązanie, a utwór sam w sobie traci poprzez szaleńczy wyścig na gitary, bębny i wokal (najlepiej pokazuje to jedyny wolniejszy fragment numeru, który przynosi ulgę i skłania do refleksji na temat konieczności grania wszystkiego w podobnym tempie). Jestem jednak przekonana, że fanom powermetalowego szaleństwa Dragonforce numer przypadnie do gustu.





Nieco wytchnienia przynoszą pierwsze sekwencje piosenki Curse Of Darkness. Mamy tutaj jeden z najlepszych riffów na płycie w dodatku z niezłymi (choć nie odkrywczymi) partiami klawiszy. Dodajmy do tego niższy głos wokalisty (który – o zgrozo! – brzmi lepiej, niż w zbyt „szybkim i wysokim” poprzedniku), wolniejsze tempo i otrzymamy całkiem niezły kawałek, który nie tylko wyróżnia się na całym krążku, ale także ma predyspozycje do bycia najlepszym na wydawnictwie. Silence jeszcze bardziej zwalnia tempo. I wiecie co? Jest jedna z moich ulubionych kompozycji na płycie! Delikatne gitarowe riffy i spokojny śpiew wokalisty przeradzają się w świetny numer o prawie balladowym charakterze. W Midnight Madness mamy po trochu wszystkiego – tutaj power metal spotyka się z balladą, a rezultat tego crossoveru całkiem niezły.





WAR! Za pośrednictwem riffów nabiera mocy. Agresywne gitary, wokal i „ciężka perkusja”, tak w skrócie można określić ten numer, który momentami zahacza o hardcore punk! Niestety świetny efekt psuje refren, który znowu śpiewany jest nader wysoko (jednak w połączeniu z drugim, niskim wokalem jest do zniesienia). Jeden z najbardziej zaskakujących utworów na płycie. W Land Of Schattered Dreams mamy piękny popis gitarowych umiejętności. The Edge Of The World wywołuje ciarki! Dosłownie. Bezkonkurencyjnie najlepszy numer na tym krążku. Zamykające album Our Final Stand na pewno zagrzeje stałe miejsce w koncertowej setliście podczas trasy promującej płytę nie tylko ze względu na energię, ale rozbudowane partie instrumentalne, które zachęcą fanów do intensywnego machania głową.

 Reaching Into Infinity to zaskakujący krążek pokazujący, że zespół grający muzykę powermtalową nie powinien zamykać się w wyznaczonych przez siebie ramach. Najlepszym na to dowodem jest to, że najkorzystniej na płycie wypadają utwory wolniejsze, z niższym wokalem, wplatające elementy innych metalowych (i nie tylko) podgatunków… Zastanawiam się, jak wypadałby album, gdyby zamiast jedenastu numerów ograniczono się, powiedźmy, do dziewięciu, pozbawiając tym samym płytę tych najbardziej standartowych (żeby nie powiedzieć: momentami tandetnych), opartych na tej samej modle utworów, które tylko nudzą słuchacza.  Czasem mniej znaczy więcej…


Ocena: 7/10

Komentarze