The Night Flight Orchestra „Amber Galactic” [Recenzja]


Wczoraj nakładem wytwórni Nuclear Blast Records ukazało się trzecie studyjne wydawnictwo grupy The Night Flight Orchestra – płyta Amber Galactic.


Spodziewałam się, że nowe wydawnictwo The Night Flight Orchestra nie wywoła we mnie zachwytów, a będzie raczej neutralne – nie odkrywcze, ale za to przyjemne dla ucha. I wiele się nie pomyliłam, chociaż przyznam się wam, że wydawnictwo całkiem mi się spodobało.

Tajemnicze Amber Galactic opatrzone w „kosmiczną” okładkę otwiera energetyczny Midnight Flyer. Ten trwający ponad sześć minut numer rozpoczyna się krótkim mówionym intro, które po chwili ustępuje miejsca mocno klawiszowo-syntezatorowej piosence o przyjemnych dla ucha melodiach. Tutaj (głównie za sprawą wokali) rock spotyka się z popem z lat siedemdziesiątych tworząc całkiem niezłe połączenie, które z pewnością świetnie sprawdzi się podczas koncertów formacji, jeśli do takowych dojdzie. Star Of Rio rozpoczyna się elektryzującym gitarowym riffem, który wiedzie prym w całym utworze. Numer ma jeden z najbardziej chwytliwych refrenów na krążku, a prywatnie jest jednym z moich ulubionych na płycie.

Gemini poprzedzają słowa „Spoglądam w niebo w poszukiwaniu znaku”. Tak, w języku polskim! Piosenka nie jest co prawda spektakularna, ale jest za to przyjemna dla ucha, w ogóle cały album będzie świetnym soundtrackiem na sielskie, słoneczne popołudnie! Sad State Of Affairs trąci troszkę bluesem za sprawą partii klawiszowych. W połowie numer zwalnia tempo, które następnie podkręca świetna gitarowa solówka. Jennie wyróżnia się instrumentami smyczkowymi i najbardziej interesującą linią melodyczną na krążku. Dodajmy do tego jeszcze świetny refren i otrzymamy najbardziej wyróżniający się na całym albumie utwór, który jest moim absolutnym faworytem z wydawnictwa.

Domino znowu ma ten popowy vibe prosto z lat siedemdziesiątych, który słychać zarówno w melodii, jak i wokalach przypominających trochę twórczość zespołów pokroju Bee Gees. Josephine nieco ginie na tle pozostałych utworów, ma za to jedno z najbardziej „kosmicznych” solowych syntezatorowo-klawiszowych popisów, jakie słyszałam. Space Whisperer to numer z najostrzejszymi riffami na płycie! Utwór momentami zakrawa o klasyczny, pustynny hard rock. Something Mysterious to kolejna piosenka, w której główną rolę odgrywają klawisze - następny niezły, melodyjny i cholernie chwytliwy kawałek. Wydawnictwo zamyka trwający ponad siedem minut Saturn In Velvet – perełka, która ma w sobie odpowiednią dawkę „brudu”, melodyjnych klawiszy, sprawiając, że świetnie sprawdza się w roli „płytowego zamykacza”.

  
Tak jak się spodziewałam, nowy album The Night Flight Orchestra nie  wywołał we mnie samych „ochów” i „achów”, ale przez to, że nie spodziewałam się fajerwerków, a umiarkowanego wydawnictwa czerpiącego ze skarbnicy rocka (z domieszką innych gatunków) dałam się pozytywnie zaskoczyć krążkowi. Amber Galactic to równa, całkiem niezła płyta, która idealnie umili ciepłe, słoneczne popołudnie.

                                 
Ocena: 7.5/10


Komentarze