13 września 2019 roku nakładem wytwórni Nuclear Blast Records ukazało się nowe studyjne wydawnictwo zespołu The 69 Eyes zatytułowane West End. Zapraszamy do przeczytania recenzji płyty.
Zespół The 69 Eyes powrócił z nowym studyjnym wydawnictwem. Następca wydanego w 2016 roku albumu Universal Monsters – krążek zatytułowany West End - ukazał się 13 września nakładem wytwórni Nuclear Blast Records. Płyta zawiera jedenaście premierowych kompozycji.
Ascetyczna okładka przedstawiająca proste, czarne balony, monochromatyczne tło oraz fioletowe logo zespołu i tytuł wydawnictwa przedstawia spójną, świeżą, mocną i energetyczną zawartość. Ale po kolei… Wydawnictwo rozpoczyna utwór Two Horns Up będący pierwszym z dwóch numerów, w których gościnnie wystąpili wyjątkowi goście. W tym numerze zaśpiewał Dani Filth z formacji Cradle Of Filth, a w The LAst House On The Left lider zespołu Wednesday 13 oraz Calico Cooper – wokalistka Beastö Blancö, a prywatnie córka Alice’a Coopera. Numer otwiera bicie dzwonów, a energiczny gitarowy riff zwiastuje intrygujący kawałek. Utwór jest nie tylko pozytywną bombą ze swoim chwytliwym refrenem oraz pędzącymi gitarami, wspaniałym „płytowym otwieraczem”, ale także świetnym reprezentantem wydawnictwa. Zapewniam, że po drugim przesłuchaniu będziecie śpiewać razem z zespołem i S-ką o tańczącym Lucyferze… Piosenkę słusznie wybrano na jeden z singli promujących album. Zobaczcie nagranie:
27 &; Done odwołuje się do mitycznego Klubu 27 i ma być hołdem dla zmarłych w tym wieku gwiazd muzyki. W teledysku towarzyszącym piosence możemy zobaczyć między innymi Kurta Cobaina, czy Amy Winehouse, którzy, a tekst porusza kwestie gonienia za własnymi marzeniami – uosabiane w american dream – życie pełną piersią i umieranie młodo. Let’s all die young, its so easy and fun, 27 and your done… Utwór w oczywisty sposób nasuwa na myśl skojarzenie z piosenką Brandon Lee.
Black Orchid za sprawą tego charakterystycznego dla The 69 Eyes groove’u, mroku i głębi, od razu przywodzi na myśl najlepsze kawałki zespołu. W numerze wyróżniają się partie fortepianu, gitarowe solo oraz ozdobniki kojarzące się z latami 80., zaskakujący natomiast jest chóralny fragment z tekstem: „People are, what people are…”, który nieco odstaje od reszty kompozycji. Jest to jednak niuans, który można zignorować.
Change to delikatna ballada z partiami fortepianu i skrzypiec. Jest to, obok Death & Desire, zdecydowanie najsubtelniejszy, najdelikatniejszy numer na całym wydawnictwie. Burn Witch Burn ma jeden z chwytliwszych refrenów na płycie i fantastyczną linię melodyczną. Myślę, że utwór z powodzeniem rozgrzeje publikę na niejednym koncercie, tylko dlaczego ta biedna czarownica znowu musi spłonąć... Cheyenna od razu zapada w głowę za sprawą „galopującej” linii melodycznej. W piosence dominują mocne, energiczne gitary, które nadają ton. W tle gdzieniegdzie możemy usłyszeć ciekawe zabiegi stylistyczne z użyciem instrumentów smyczkowych w zaskakującej aranżacji. Teledysk z kolei kojarzy się z krótkim, osobliwym filmem drogi, zobaczcie nagranie:
The Last House On The Left to drugi utwór, w którym usłyszeć możemy wyjątkowych gości. Tym razem wybór padł na lidera Wednesday 13 i Calico Cooper. Kawałek od razu
rozpoczyna się z mocnym, gitarowym wykopem. Linie wokalne w tym numerze są
fantastyczne - wszystkie głosy idealnie się mieszają tworząc niezwykły,
piekielny miks. Pikanterii dodaje groove utworu. Jest to zdecydowanie jeden z
najlepszych momentów na albumie. Death & Desire z kolei ma
interesujące partie fortepianu. Ten delikatny numer pozwala odetchnąć po
szaleńczym poprzedniku.
Outsiders przywodzi na myśl bardziej
hardrockowe początki The 69 Eyes za sprawą przewodniego riffu, groove’u i
klimatu. Wszystko to sprawia, że od razu numer wywołuje we mnie odległe
skojarzenia z Juicy Lucy. Przepełniony subtelnymi orientalnymi wpływami Be
Here Now porywa rytmem. Hell Has No Mercy to według mnie
najlepsza kompozycja na tym wydawnictwie, choć wybór jest trudny. Kawałek
mimochodem kojarzy mi się z soundtrackiem
do filmu Blow poprzez klimat i odczucia, jakie we mnie wywołuje. To właśnie
w tym kawałku skumulowały się amerykańskie wpływy, wynikające z miejsca
nagrywania płyty. Kiedy słucham tego numeru widzę prerię i przestrzeń. Niemal „anemiczne”
gitary, delikatny wokal i oszczędność aranżacyjna sprawiają, że podczas
słuchania otoczenie zamiera, a moje kolana się uginają. Rewelacyjna piosenka!
Na całym wydawnictwie czuć lekkość – nie zrozumcie mnie
jednak źle – lekkość tworzenia, a nie drastyczną zmianę stylu. Z niecierpliwością
czekałam na to wydawnictwo od kiedy pojawiły się pierwsze zapowiedzi płyty, nie
miałam jednak sprecyzowanych oczekiwań. W porównaniu z Universal Monsters, który
wydał mi się bardzo monochromatyczny, płaski oraz nieco nudny, West
End jest zróżnicowany (ale każdy z puzzli idealnie do siebie pasuje),
dopracowany w najdrobniejszym szczególe, energiczny oraz świeży – a co
najważniejsze - nie pozbawiony tego, co najlepsze w The 69 Eyes. Grupa przedstawiła
nam solidny album.
Ocena: 9.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz